Stało się tak, że pewnego popołudnia Aneta zobaczyła psa w naszej piwnicy - nowego, takiego którego nie mamy. To niezwykłe ale jakimś cudem on tam się znalazł, zapewne wszedł gdy zostawiłem otwarte drzwi podczas spaceru z naszymi psami o poranku. Nasze psy po powrocie przywiązałem przy budach, a przechodząc przez piwnicę nie zauważyłem jego obecności. Aneta po kilku godzinach schodząc do piwnicy go wypatrzyła, a właściwie na niego wpadła. Zadzwoniła do mnie, przyjechałem z zakładu. Jak się okazało to był nasz Pepa ze stogu.
Pepa wyglądał strasznie, był w fatalnym stanie, coś mu się stało w pyszczek, nie mogliśmy dokładnie wypatrzeć bo skulił się w koncie piwnicy. Przez mienione kilka dni zauważyłem, że jedzenie które mu wykładam przy stogu nie jest wyjadane do końca lub jest rozrzucone koło miski. W sumie to było bardzo poruszające ponieważ odczuliśmy pojawienie się tego pieska jako jego wołanie o pomoc. Przez tyle miesięcy , to jest od września zeszłego roku nas unikał, bał się i nigdy nie pozwolił się zbliżyć. W ostateczności jednak do nas przyszedł. W sumie nie wiedzieliśmy za bardzo co zrobić, a że już wcześniej w sprawie tego psa kontaktowaliśmy się ze strażą miejską to postanowiliśmy do nich zadzwonić o pomoc. Przyjechali, wydłubali Pepę z zakamarka w którym się zaszył i zawieźli do umówionego lekarza weterynarii. Podczas gdy wspólnie wyciągaliśmy go z ukrycia można było się przyjrzeć, że piesek ma złamaną dolną szczękę. Strażnicy zasugerowali, że mógł go potrącić samochód.
Niestety na koniec w przychodni okazało się, że Pepa ma nie tylko złamaną szczękę ale także martwicę na języku. Nawet gdyby mu próbować amputować szczękę którą nie dało się leczyć to mógłby przeżyć bo ponoć były takie przypadki, że psy potrafiły żyć pochłaniając miękkie jedzenie jedynie językiem. Niestety martwy język to wyrok śmierci i jedyne co można było zrobić to go uśpić żeby skrócić cierpienia.
Szkoda, że nie przyszedł do nas wcześniej ale w każdym razie trzeba mu przyznać, że próbował żyć po swojemu.
To już ponad dziesięć dni od kiedy wydarzyła się ta historia z Pepą, trochę to przeżyliśmy, bardzo nas wszystkich w rodzinie poruszyło to co się stało, że on jednak widział w nasz kogoś kto może mu pomóc. Przykre bardzo było to, że tej pomocy nie dało się jemu udzielić.
Mimo wszystko życie toczy się dalej, maj się zielni i zakwita, jest już na tyle ciepło i pada tyle deszczu, że trawa nam rośnie na potęgę. Można wreszcie wyjść na dłuższe spacery w pola aby się tym wszystkim po zimie nacieszyć.
To jest zdjęcie z zeszłego tygodnia. |
A dzisiaj trawy nadają się juz do koszenia na siano. |
Na koniec jeszcze kilka majowych obrazków.
Musze jeszcze założyć oryginalne poręcze które schowałem na zimę. |
Tak mi tego biednego pieska szkoda, caly czas o nim mysle...Biedaka przyszedl do Was sie poratowac...chyba lepszego medalu za Wasze serce dla zwierzakow juz nie mozecie dostac!
OdpowiedzUsuń