W ostatnich dniach jesteśmy zalewani deszczem, pogoda jest tak ponura, że nic tylko się upić, a tu do sklepu nie da się wyjść bo człowiek przemoknie do suchej nitki. W tych okolicznościach wypadało nam tylko patrzeć na trzeźwo z okien naszego domu jak gwałtownie zarastamy trawą i zielskiem. Nawet psy nie chciały wychodzić na zewnątrz, poszczekiwały tylko w piwnicy denerwując nas bardziej. Żona nieraz próbowała je wypuszczać ale kończyło się to tylko przemoczeniem butów.
W połowie tygodnia, chyba we wtorek lub środę nie padało do południa, niestety byłem zajęty pracą i nie mogłem kosić tego dnia. Jednak ktoś inny kosił, pojawiła się grupa osób na sąsiedniej posesji i zaczęli uprzątać i obkaszać podwórze - wyjątkowa sytuacja. Muszę tu nadmienić, że nasz dom jest na skraju wsi, na naszej połowie ulicy z dwóch stron mamy łąki i pola, a tylko z jednej strony posesję z opuszczonym domem. Ten dom był opuszczony i porzucony od wielu lat. Dom ogólnie jest w nieciekawym stanie, jest to budynek typu"Gierek" w stanie surowym z powybijanymi oknami, obrośnięty dookoła wybujałym i dzikim zielskiem. Sam zawsze obkaszałem fragment działki z tamtej posesji aby chwasty nie nasiewały się na naszą. Okazuje się, że ten dom dostał od swojego ojca pewien młody człowiek z naszej wsi i ma ambicję o niego zadbać. W sumie to bardzo dobrze bo może ta rudera przestanie straszyć. Ale są i złe strony całej tej sytuacji ponieważ nauczyliśmy naszą Daisy, że tam są jej tereny do kopania i zastanawiamy się co dalej, gdzie pies będzie kopał ? Ponadto w gęstwinie zarośli sąsiedniej działki miałem kupofag - swoisty sarkofag na toksyczne odpady - psie kupy sprzątane z naszej piwnicy. No i w związku z nową zaistniałą sytuacją jestem zmuszony składować "odpady" na naszej działce na miejscu gdzie robimy ognisko. Ostrzegłem już żonę, że w naszym ognisku będzie nie tylko chrust z gałęzi połamanych przez wiatr ale może być tam coś więcej do spalenia.
W tych jakże ponurych okolicznościach wczoraj zdarzył się pierwszy mały cud: rankiem gdy zszedłem do piwnicy by wypuścić psy na pierwszy spacer to sam nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Aż dwukrotnie obszedłem wszystkie pomieszczenia w piwnicy i ich zakamarki, a tu żadnej psiej kupy. Po raz pierwszy od kilku tygodni od kiedy mieszka z nami Amik piwnica była czysta. Aż pochwaliłem się tym faktem żonie przy śniadaniu, głosząc tym samym nasze prywatne Święto Dnia Bez Kupy.
Niesiny nadzieją dzisiejszego rana gdy schodziłem do piwnicy to oczekiwałem, że może tendencja się utrwali i znów nie będę musiał sprzątać po psie ale niestety Amik zrobił swoje i nadzieja prysła. Za to poranek dzisiejszy z innej strony okazał się być błogosławionym. Było sucho, no względnie sucho ale wystarczająco aby zabrać się za koszenie. Zadzwoniłem do rodziców, że nie przyjadę do zakładu jeżeli dłużej nie będzie padać bo będę kosił trawę. Jak się okazało cały dzień był bez deszczu, zacząłem kosić od około 9.00 rano, a skończyłem o 18.00. Żona też mi pomagał swoją kosiarką, po obiedzie przyjechali też moi rodzice pomagając nam nieco. Ogólnie odwaliliśmy kawał roboty aż miło popatrzeć.
Po pracy wieczorem udałem się na zasłużone piwko do Cytrusa. W barze atmosfera jak zwykle przypominała sceny z czeskich filmów. Siedziała tam grupa osób znających się od dzieciństwa, nieco podstarzali już faceci, niektórzy zarośnięci i z brzuszkiem, nieco podchmieleni. Proste sprzęty, stoliki i krzesełka na metalowych nogach, ściany bez ozdób na których wisi kolekcja rozbieranych kalendarzy z lokalnego browaru dopełniają wrażenie "czeskiej rzeczywistości". Gościom w barze zebrało się na śpiewy, najpierw jeden z nich zaintonował "Anna Maria Smutną Ma Twarz", a potem to już poleciało, głównie piosenki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nawet ładnie śpiewali. Rozmowy które odbywały się w tle dotyczyły lokalnych rozgrywek w piłce nożnej, faceci potrafili opisywać i wymieniać całe tabele wyników. Niestety ja nie mam zielonego pojęcia o piłce i tylko mogłem się przysłuchiwać. Okazuje się, że jutro w niedzielę będzie o 14.00 mecz u nas we wsi, zagrają nasi kontra inna okoliczna wieś której nazwy w tej chwili nie pamiętam. Ciekawe czy nie będzie lało, zostałem zaproszony i chcę się wybrać żeby po raz pierwszy w życiu zobaczyć mecz ligowy na żywo. Na koniec chcę przyznać, że za tą właśnie prostotę, atmosferę jak z czeskiego filmu lubię wiejskie bary i dobrze się w nich czuję. Kilkakrotnie w Czechach w zdarzyło mi się być w takich przybytkach i zawsze mi się podobało. Parę razy w Niemczech nocowałem w hotelikach przy lokalnych piwiarniach często schodząc wieczorem do baru. W Niemczech bary są trochę bardziej doinwestowane w sprzęty, atmosfera między ludźmi jest podobna, zawsze jednak mi brakuje prostoty tła które można spotkać w Czechach czy u nas w wiejskich przybytkach.