Jak inni ludzie w Polsce walczą i o co im chodzi: www.stopwiatrakom.eu - porozmawiaj o wiatrakach.



niedziela, 31 stycznia 2010

Mocny czwartek 28.01.2010.

Czwartek był wyjątkowo "ciekawym" dniem, był to bardzo ostry nawrót zimy ze śnieżycą po krótkiej odwilży. Obudziliśmy się rano zasypani śniegiem. Po śniadaniu musiałem pojechać do powiatu załatwić kilka spraw, przebiłem się jakoś do głównej drogi która wcale nie okazała się lepsza od naszej wiejskiej. Tego dnia tą samą trasą miała jechać także moja żona. Gdy wróciłem do domu zaproponowałem, że w związku z trudnymi warunkami pojadę do pracy później i podwiozę ją do miasta. Jednak ona stwierdziła, że szkoda mojego czasu i ostrożnie pojedzie sama. Chwilę później odebrałem telefon, że miała wypadek. Na szczęście niegroźny, wpadała w poślizg przed przejazdem i uderzyła w barierę energochłonną. Jej się nic nie stało, auto też nie ucierpiało specjalnie, uszkodziła nieco zderzak i wyrwała tablicę rejestracyjną. Dojechałem do niej, odholowaliśmy samochód do mechanika który obiecał, że naprawi go na następny dzień.
W końcu do pracy w Woł... dojechałem około godziny 12.30, postanowiłem popracować dłużej. Przez cały dzień padał śnieg i wiał wiatr tworząc zaspy. Gdy miałem wracać do domu to była godzina 20.00, postanowiłem, że pojadę jak zwykle skrótem przez wsie, nie będę nadkładał drogi jadąc "krajówką" bo może wcale nie okazać się lepsza od bocznych. Brnąc powoli przez zasypane wsie i pola narzuciła mi się myśl, że może jestem ostatnim człowiekiem który się przebija dzisiaj przez te zaspy. Na drodze byłem zupełnie sam, jechałem nie widząc zarysu jezdni, a jedynie zatarte prze świeże zaspy koleiny w śniegu. Jedynie niewyraźne koleiny oraz linia drzew i krzewów wyznaczała bieg drogi. Tak minąłem Brz..., dojechałem do Ska..., pierwsze auta spotkałem dopiero w Roz..., do domu zostało mi jeszcze ze trzy kilometry. Opuszczając Roz... w oddali pod lasem zauważyłem światła samochodów. Gdy się do nich zbliżałem to się okazało, że utworzył się zator w śniegu utknęło kilka samochodów na czele z ciężarówką z przyczepą. W sumie to pożałowałem, że dojechałem aż do nich i prawie w ostatniej chwili naszła mnie myśl aby wrócić do Roz... i nadkładając nieco drogi pojechać przez Byc... do domu. Niestety nie dało się zawrócić więc musiałem na wstecznym pokonać prawie 2 km, po drodze dojechały jeszcze dwa auta, kierowca pierwszego ominął mnie i pojechał w kierunku zatoru mając nadzieję, że się jakoś przebije. Drugie auto to był Polonez którego właściciel dał się namówić na powrót do Roz... i zmianę trasy. Gdy tak cofałem to zobaczyłem z oddali, że do aut uwięzionych w śniegu z przeciwka przebija się pług śnieżny jednak cierpliwie dojechałem na wstecznym do Roz... . W Roz... zawróciłem i pojechałem w kierunku na Ska... aby dalej skręcić na Byc... . Gdy tak dojeżdżałem do skrzyżowania na Byc... to zauważyłem, że kierowca Poloneza jedzie na wstecznym w kierunku skrzyżowania ale pomyślałem,że zmienił zdanie i pojedzie przez Uni... . Skręciłem w prawo na Byc... i po dwustu metrach ze szczytu wzniesienia zobaczyłem, że w oddali na drodze utknęły trzy ciężarówki, no cóż i ja na wstecznym wróciłem do skrzyżowania w Ska. Podjąłem decyzję, że wrócę do Woł... i tam drogą krajową dojadę do domu. Zadzwoniłem do żony żeby się nie martwiła że jadę w kierunku Woł... , zapytałem ją też czy z okien naszego domu gdy spojrzy w kierunku Roz... to nie widzi jadących aut. Okazało się, że zobaczyła i były to te samochody które wcześniej stały w zaspie. Postanowiłem zawrócić w kierunku domu ucieszony, że droga już jest przejezdna. W Roz... minąłem pług śnieżny, ruszyłem przez pola i wszystko by było ok gdyby nie wypadło mi się mijać w połowie drogi z autem jadącym z przeciwka. Podczas mijania obydwaj się zakopaliśmy blokując całą szerokość drogi. Próbowaliśmy się na wzajem wypychać ale to nic nie dało. Po jakimś czasie w naszym kierunku dojechał pług śnieżny który zawrócił w Ska... , za nim jechał kolejny bus. Niestety pług nie mógł nic zdziałać bo zatarasowaliśmy drogę: ja i kierowca Fiata Doblo. W końcu obsługa pługa zaczęła nam pomagać wypychać auta w międzyczasie od strony Roz... dojechał traktor. Było nas tam trochę ludzi i może byśmy sobie poradzili w miarę łatwo gdyby nie kłótnia kierowcy Doblo z traktorzystą. Poszło im o jakieś dawne sprawy, jako że obydwaj byli z Roz... i mieli jakieś żale do siebie postanowili je rozstrzygnąć w zaspie. Prawie doszło do bójki, w porywie furii traktorzysta nawet zamachnął się chcą zadać kopniaka kierowcy Doblo. Niestety podczas zamachu spadł mu but i poleciał w zaspę, wyglądało to śmiesznie. Bo traktorzysta utykając na jednej nodze wsparl się na ramieniu kierowcy Doblo i powiedzial: "Poczekaj Janek, nie mogę cię teraz kopnąć bo but mi spadl". Traktorzysta na jednej nodze doskoczył do zaspy i następnie prawie po pas zanużył się w śniegu aby dosięgnąć pechowego buta, to chyba ostudziło jego złość. W tym czasie obsłudze pługa i kierowcy busa udało się odepchnąć moje auto na tyle, że pług mógł przejechać i oczyścić drogę przed Doblo. W końcu kierowca Doblo wsiadł do swojego samochodu i unikając eskalacji konfliktu mógł odjechać. Wszystkich nas wyprzedził traktorzysta który obiecał mi, że będzie holował moje auto ponieważ źle radzi sobie z zaspami i blokuje pług. No i tak przez około 1,5 km byłem holowany przez traktor na czele "peletonu" aż pod sam dom.
Tak się zakończyła moja przygoda. Droga z pracy która zajmuje mi zwykle 15 minut trwała ponad dwie godziny.
Inną historię która zdarzyła się tego samego dnia w okolicy opowiedział mi znajomy w piątek. Ojciec mojego znajomego ma zakład rzemieślniczy w jednej z okolicznych wsi. Do tego zakładu przyjechał serwisant który miał dokonać przeglądu wózka widłowego. Serwisant przyjechał samochodem terenowym z napędem na cztery koła. Niestety pod bramą zakładu zakopał się nieszczęśliwie w zaspie tak głęboko, że nie mógł samodzielnie wyjechać. Mój znajomy jako, że jest posiadaczem Jeep'a został poproszony przez ojca o pomoc przy wyciągnięciu serwisanata z zaspy. Podczas próby holowania serwisanta zakopał się również Jeep mojego znajomego, jednak po odpięciu liny holowniczej jakoś się samodzielnie wygrzebał ze śniegu. Uradzono, że zawołają traktor aby wyciągnął pechowca, traktor zakopał się podczas próby holowania tak, że należało zawołać kolejny aby pomógł wyciągnąć serwisanta i uwięziony pierwszy traktor. Drugi traktor też się zakopał. I tak w zaspie były dwa ciągniki i terenówka. Ostatecznie poproszono o pomoc rolnika który jest posiadaczem ciężkiego traktora (kolosa) z napędem na cztery koła i ten ostatecznie wszystkich uwolnił z zaspy.

Atak saren.

Kilka dni temu nasz dom był oblężony przez sarny, na horyzoncie pojawił się nawet lis. Na szczęście jakoś udało nam się przeżyć to oblężenie, gorzej chyba będzie z drzewkami w naszym ogrodzie, mogły zostać oskalpowane z kory. Już w zeszłym roku prowadziłem dochodzenie jaki to Buffalo Bil oskórował kilka z młodych drzewek, a teraz udało mi się przyłapać cały gang przestępców na gorącym uczynku.






Niestety nie jesteśmy w stanie pomóc tym sarnom, na utrzymaniu mam już dosyć sporo inwentarza. Do żywizny którą posiadamy możemy zaliczyć kota - Samo Zło i naszego psa Stokrotkę, ponadto musimy wykarmić węglem piec centralnego ogrzewania. Dokarmiamy regularnie także ptaki i trzy koty które zamieszkały w opuszczonym domu w sąsiedztwie. Najbardziej kosztowny w wyżywieniu jest piec, później pies i nasz kot. Koty z sąsiedztwa karmimy tańszymi konserwami z Biedronki, a ptakom można kupić ziarno w hurtowej cenie.


Kotarson, Samo Zło z karmnikiem dla ptaków w tle.


Stokrotka, ptaków i pieca nie fotografowałem. Pieca nie warto, a ptaki są, że tak powiem ulotne.


Koty z sąsiedztwa.

sobota, 30 stycznia 2010

Zabawny opis aukcji w Allegro.

Poniżej przytoczę kopię opisu aukcji który ostatnio bardzo mnie rozbawił. Opis ten jest śmieszny i bolesny zarazem. Śmieszny w ilości przymiotników, budowie zdań, zwłaszcza w pierwszym akapicie. A bolesny dla tego, że wydaje się być żenujący dla osoby bardziej wrażliwej. Jednak na usprawiedliwienie autora muszę przyznać, że robił to dla polepszenia notowań swojego przedmiotu, czy to się udalo to już inna sprawa. Moje pytanie jest takie: do czego muszą się ludzie posunąć aby zwrócić uwagę kupujących w internecie i czy takie "kwieciste" opisy rzeczywiście mają sens ?

Nieraz obserwuję meble wystawiane przez sprzedawcę poniższego przedmiotu i muszę szczerze przyznać, że wiele z nich mi się podoba. Oczywiście opisy traktuję jako ciekawostkę, patrzę jedynie na meble.

Miejsca wykropkowane to takie w których mieściły się zdjęcia. Aby uprościć rzecz skopiowałem tylko jedną z fotografii.

Dziś chcemy przedstawić antyk niezwykły - potężny, a mimo to pełen lekkości, subtelny i delikatny, a mimo to, ciężki, masywny i bardzo solidny.Staraliśmy się oddać jak najwierniej niezwykły, zjawiskowy urok, wspaniały wygląd i doskonały stan, w jakim mebel się znajduje - owocem tejże pracy są zdjęcia, do obejrzenia których serdecznie zapraszamy.
OTO ZACHWYCAJĄCY, NIEZWYKLE OKAZAŁY BUFET



Prześliczny, oszałamiający niebywałym, kompozycyjnym rozmachem, zaklęty we wspaniałej, magicznej bryle.
Jego historia rozpoczęła się w latach dwudziestych ubiegłego stulecia, kiedy to - wykonany z trwałej, szlachetnej dębiny, w również dębowej okleinie - oczarował zjawiskową urodą, podkreśloną przez śliczne, ciepłe, ciemne brązy - bo w takiej właśnie tonacji mebel był i jest utrzymany.
Zachwycał i zachwyca wspaniałym, niespotykanym kształtem, doskonałymi proporcjami i niezwykle wyrafinowaną snycerką.
Jest meblem aż czteroskrzydłowym.

....................................................................


Wspaniały, obszerny, pięknie utrzymany blat, to miejsce gdzie świetnie będą się prezentować zdobne srebra i porcelana lub to, co dla nas najcenniejsze - pełne ciepła, rodzinne pamiątki.

....................................................................


Otulono go rzędem ślicznych, równiutkich reliefów.

....................................................................


Tu, skryły się dwie pojemne szuflady.

....................................................................


Niżej, dwa dodatkowe blaty, bardzo pomocne, bo wysuwane.

....................................................................


Czworo zupełnie niezwykłych skrzydeł, boczne…

....................................................................


…pysznie wybrzuszone i…

............(tu zdjęcie krzywizny giętych drzwi bocznych)...........


…wspaniale ukształtowane u dołu.

....................................................................


Ich lica zdobią najpiękniej rzeźbione medaliony, pełne niezwykłych, snycerskich subtelności.

....................................................................


Skrzydła środkowe, to przewspaniale ukształtowane płaszczyzny zdobne ślicznymi, ośmioramiennymi gwiazdami.

....................................................................


Pomiędzy skrzydłami, symbol dostatku i dobrobytu - dwa rogi obfitości pełne dojrzałych, letnich owoców, zsuwających się miękko się ku dołowi.

....................................................................


Tak oto, prezentuje się wnętrze bufetu.

....................................................................


Sześć masywnych nóg wspiera tę czarowną i magiczną konstrukcję - przednie i boczne ślicznie, fantazyjnie ukształtowane.
Wspaniałe, bardzo okazałe gabaryty:
szerokość - 240 cm,
wysokość - 115 cm,
głębokość - 71 cm.
Szanowni Państwo, tak wspaniały, tak wyśmienity antyk cieszyć Was będzie swą nieprzeciętną urodą i niezwykłą funkcjonalnością przez wiele, wiele długich lat, wnosząc jednocześnie w Wasze wnętrza ciepło wiekowych wspomnień.
Bufet- z racji swojego wieku - nosi pewne ślady użytkowania. Jednak - w przypadku mebli tak wiekowych - patyna czasu jedynie podnosi ich olbrzymią i ciągle rosnącą wartość.
Do sprzedaży przeznaczone jest BEZ DEKORACJI.

wtorek, 26 stycznia 2010

Walka z zimą: śnieg, lód i silnik diesla.

Mam niezwykle obolałe ramiona, bolą mnie przy każdym ruchu. Jednak jestem zadowolony. Przyszło mi dzisiaj przebić się przez około 70 metrowy podjazd do garażu. W tym celu musiałem odgarnąć zleżały od kilku tygodni śnieg z lodem który był niczym warstwy tortu. Na początku spadł śnieg - odgarniałem go w miarę systematycznie i było ok, potem spadło więcej śniegu i przyszły nagłe częściowe roztopy i deszcz, po deszczu gwałtowny mróz. Śnieg skul się lodem. Było to jakieś dwa tygodnie temu. Pozostawiliśmy wtedy auto w garażu, żeby je uwolnić chcieliśmy się się przekopać przez zamarznięte zaspy jednak się nie dało. Zawołałem znajomego co ma traktor aby on kołami ciągnika skruszył lód i śnieg. Mój pomysł się powiódł: traktor był jak lodołamacz, nawet udało się wyciągnąć auto na holu. I tak pozostawiliśmy garaż nie wracając do niego na dwa tygodnia. W tym czasie spadł kolejny śnieg i to co było na drodze do garażu było jak tort z grubą posypką i lukrem, bardzo wyschnięty, twardy, sucharowy tort. Nasze dwa auta w tym czasie stały na podjeździe przed domem, stwierdziliśmy, że tak będzie łatwiej w razie kolejnych opadów. W ostatnich dniach były bardzo silne mrozy około 20-25' C poniżej zera. To pokonało Transita, odstawiłem go w piątek i tak przestał bardzo zimny weekend. Chciałem go uruchomić w poniedziałek ale nie było to możliwe. Rozrusznik ledwo kręcił, tak stężał olej, że nie dało się uruchomić silnika. Pojechałem szybko do miasta po jakiś grzejnik z nadmuchem ciepłego powietrza. Podgrzewałem auto przez około 40 min ale to nic nie dało w końcu się poddałem i pojechałem do pracy samoch0dem od żony (benzynowym który zawsze odpala :-). Postanowiłem, że we wtorek spróbuję około 07.00 podłączyć grzejnik pod maską i zaczekam z dwie godziny. We wtorek - dzisiaj było nad ranem -18'C, zagrzałem auto ale bez skutku. Wtedy postanowiłem grzać dłużej i jak już uruchomię samochód to wstawić go do garażu. Żeby dać auto do garażu musiałem odśnieżyć podjazd. I tak od około 10.00 do 17.30 z przerwą na obiad. Odgarniałem śnieg, rozkuwałem lód, i ponownie odgarniałem to co było pod spodem wraz z połamanym lodem. Praca szła wolno, a czekało mnie około 70 mb odśnieżanio-odlodzania. Myślałem nawet, że znajdę w miejscowym sklepie jakiegoś pijaczka do pomocy ale kto by w taki mróz chciał stać pod sklepem. Zostałem sam z robotą. Na szczęście wpadłem na pomysł żeby zadzwonić po znajomego ze wsi aby mi pomógł, dzięki temu zdążyliśmy przed piętnastą zrobić większość pracy. Później obiad, a po obiedzie postanowiłem, że sam resztę dokończę. No i tak się napracowałem, że teraz ręce mnie bolą ale się udało. Samochód też się dało uruchomić po kolejnych dwóch godzinach pracy "farelki". Dzień był udany, muszę przyznać, że lubię takie proste prace wymagające jedynie wysiłku fizycznego.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Wieś Jedliska, zwana Tany.



































































Wieś Jedliska przed wojną Tanne - nazwa niemiecka, miejscowi znają ją bardziej jako Tany. Miejsce które jest mi bliskie. Kiedyś żyło tam sporo ludzi (sporo to znaczy około 7-8 rodzin), dzisiaj zostało ledwie kilka domów, nie ma żadnych stałych mieszkańców. Domy przerobiono na letniskowe i są zamieszkiwane sporadycznie przez letników. Nieopodal w lesie są malownicze Stawy Krystyny - ile razy tam chodziłem jako dziecko to nie zliczę. Zdjęcia które załączę wykonałem wiele lat temu (zima 2004 - moją pierwszą cyfrówką), przedstawiają dwa z domów oraz stawy i zasilającą je rzeczkę. Ogólnie ocalało 7 domów, gdy byłem dzieckiem w latach 1970-80 było około 13 gospodarstw. Z ocalałych siedmiu jedynie pięć jest w użytkowaniu, pozostałe dwa stoją opuszczone.

niedziela, 24 stycznia 2010

Zimowy spacer ze "Stokrotką".

Trudno jest napisać coś znaczącego, na pewno nie stworzę swoim blogiem strzelistego aktu. Będą tu zawarte moje spostrzeżenia, głupie myśli oraz inne takie tam.
Dzisiaj pomimo mrozu byłem na spacerze z psem, udało nam się pokonać około pięciu kilometrów. Na dworze było przynajmniej -12'C, mróz szczypał w policzki, wszystko w około było białe. Idąc wiejską drogą pośród pól zobaczyłem znak drogowy z którego osuwał się lód i zastygł w połowie wysokości. Gdy szedłem pod słońce to pięknie grały w nim promienie światła skupione na cienkiej tafli wysuniętej za obrys znaku , żałuję, że nie miałem aparatu fotograficznego.
Wracając chciałem napić się grzanego piwa w jedynym we wsi barze. Gdy zbliżałem się do budynku o oszronionych szybach to pomyślałem, że jest zamknięty, jednak na podjeździe stało auto właściciela. Postanowiłem wejść do środka, zostawiłem wcześniej psa na dworze. Pomyślałem, że w progu zapytam czy mogę wejść z psem. W środku było kilka osób: grupka młodzieży i kilku facetów których twarze rozpoznaję. Podejrzewałem, że moje pytanie o wprowadzenie psa do środka może wzbudzić zdziwienie i tak się stało. Ludzie obecni w środku patrzyli na mnie milcząc. W sumie to chyba wypaliłem jak Filip z konopi. Niestety barman musiał mi odmówić prawa wprowadzenia psa do środka. Powiedziałem zatem, że szkoda mi żeby pies marzł i napiję się piwa innym razem, barman zgodził się ze mną, że skoda psa i wyszedłem żegnając wszystkich. Chyba wyszedłem trochę na dziwaka we własnej wsi. Raz, że chodzę na spacery na mrozie, a nie siedzę w barze lub w domu z żoną, a dwa, że naiwnie i może trochę przesadnie troszczę się o zwierzę. Muszę tu szczerze stwierdzić, że miejscowi ludzie nie maltretują ani też nie zaniedbują swoich zwierząt ale mają może nieco "inne podejście". Niestety nieraz budziłem podobne wrażenie w barze wracając z wycieczek rowerowych w stroju kolarskim. Trudno jest być mieszczuchem który wprowadza się do zasiedziałej wsi.
Pomijając jednak fakt, że dzisiaj nie wprowadziłem psa do środka to muszę przyznać, że mam żal do naszych polskich przepisów sanitarnych. Spodziewałem się, że barman mi odmówi ponieważ zmuszają go do tego przepisy i nie winię go za to. Nasze przepisy są głupie. Często zdarza mi się podróżować po Niemczech czy Austrii, bywam tam w restauracjach i barach. Już niejednokrotnie zdarzało mi się się widzieć, że swobodnie wchodzą do nich goście z psami. Kilkakrotnie widziałem, że pies właściciela biega luzem po sali jest maskotką dla odwiedzających. W jednej z hotelowych kuchni spotkałem też kota który wyszedł na salę i nawet zagadnąłem o to jedną z kelnerek wdając się dzięki temu w rozmowę która pomogła umilić mi wieczór. Szkoda, że nasi urzędnicy nie potrafią nam umilać życia, a jedyne co oferują to kolejne utrudnienia.

Limeryki

Limeryk pierwszy, zainspirowany reklamą środka przeciw wzdęciom:
- najlepsza na wzdęcia jest metoda pierdnięcia.

Limeryk drugi, rozwinięcie:
- gdy brzuszek ci się wzdyma to wypuść Aladyna.

Limeryk trzeci, kolejne rozwinięcie:
- nie ściskaj mi brzuszka bo wypuszczę duszka.